wtorek, 21 lipca 2009

Kropka: dzień trzeci i podsumowanie

Trzeci dzień opisuję z małym poślizgiem, po prostu poprzednie posty wysyłałem MMSem, co nieco ograniczało moją wylewność. Ale najpierw podsumowanie tego, co miało miejsce przez cały weekend. Na wstępie pozdrawiam Martę i Kamisia, które dzielnie dotrzymywały mi towarzystwa, Wottka i Zet, za których przewodem dostaliśmy się na dalekie południe oraz Kasię i Gosię, z rozczochranymi myślami ;-).

III Międzynarodowy Festiwal Piosenki Turystycznej Kropka 2009 odbył się, jak co roku, w Głuchołazach, niewielkim miasteczku położonym u progu Gór Opawskich. Pierwszy dzień upłynął pod znakiem koncertu "Graj nam graj pieśni skrzydlata!", na którym znani niemal wszystkim wykonawcy zanurzyli się w krainie łagodności. Zabrakło niestety Wolnej Grupy Bukowiny, która to podobno zakontraktowała się w tym samym czasie na borowickiej imprezie "Gitarą i piórem". Jako pierwszy wystąpił głuchołaski band "Za mało piwa", rozkręcając nieco ospałą publiczność (której trzon stanowili miejscowi wespół z dziećmi z kolonii). Następnie krakowski "YesKiezSirumem" wprowadził mocno poetycki nastrój, w którym zabrakło według mnie porządnej muzyki – pomimo całkiem fajnych tekstów utwory absolutnie nie wpadały w ucho, stanowiły zbyt różnorodną mieszankę stylów. Ogromne brawa zebrał Jerzy Filar, doskonale sprawdzający się w roli showmana. Tomek Jarmużewski wraz ze swoją ekipą przedstawił kilka premierowych kawałków, w tym "Połoniny traw", do dziś latające mi do głowie, a nieistniejące (jeszcze) w żadnym śpiewniku. Niezapomniany koncert dał Robert Kasprzycki, porywając pod scenę sporą grupkę ludzi. Jako ostatni wystąpił zespół "Słodki Całus od Buby", przynudzając nieco, i bisując znanym i lubianym utworem "Raz do roku" (tu "łyp" okiem do jego zadeklarowanych wrogów :-)). Całość skończyła się około godziny 1:00, od razu powędrowaliśmy na nocleg do PTSMu. Całe szczęście, że ktoś mądry zamontował obok schroniska tory, bo idąc nimi nie sposób się zgubić ;-). Na miejscu poznaliśmy Gosię i Kasię z zespołu "Myśli rozczochrane wiatrem zapisane", przygotowujące się do debiutowego występu.

W drugim dniu powędrowaliśmy na chwilę w góry, a potem przysiedliśmy nad rzeką z gitarą. Popołudniu rozpoczął się koncert debiutów, przerwany nagle nawałnicą z piorunami uderzającymi niedaleko sceny. Wśród ogólnych pisków publika pouciekała pod piwne parasole, gdzie niechcący wywiązała się alternatywna impreza. Zarządzono przerwę na rozłożenie zadaszenia, poszliśmy więc do restauracji "Pod amorkiem", wyciągnęliśmy gitarę i za parę minut śpiewało już z nami pół sali :-). W pewnej chwili dosiadł się też Tomek Jarmużewski, dając nam mały koncert i wbijając do głowy "Połoniny traw". Przez dłuższy czas życie zatruwał nam niezbyt trzeźwy pan Wojtek z Wadowic (specjalnie dla niego pozdrawiam tu kremówki i papieża), maskotka sobotnich koncertów, który zataczał się wokół nas, grając na czymś, co kiedyś było gitarą ;-). O 20:45 festiwal został wznowiony. Niestety większości konkursowych piosenek nie widzieliśmy, mówi się trudno. Spod ziemi wyrosły po deszczu tony błota, po znalezieniu w miarę suchego kawałka gruntu słuchaliśmy kolejno "Pod jednym dachem", "Małżeństwa z rozsądku", "Szczytu możliwości", Macieja Służały, "Żeby nie piekła", "Basi Beuth, "Domu o Zielonych Progach", Apolinarego POLka i "Ciszy jak tej" (która bezczelnie nie zagrała kołysanki!). W nocy w PTSMie rozpoczęło się wielkie śpiewanie, do białego rana. Twardo akompaniowali m.in. Michał Łangowski i ponownie Tomek Jarmużewski

Trzeci dzień przyniósł świetnego newsa, mianowicie dziewczyny z "Myśli rozczochranych..." zgarnęły większość nagród i nominacji na festiwale, zajmując w konkursie drugie miejsce (a pierwszego nie było!). Po koncercie laureatów rozpoczęły się występy czeskich wykonawców – "Hop Trop" (typowych przedstawicieli zamerykanizowanej nieco trampské hudby), "Listek", "Špunt" i "Wabi Daněk". Na deser zostawiono folkową Orkiestrę Św. Mikołaja (z której muzykiem, Bogdanem Brachą, przegadaliśmy na ławce z godzinę) oraz znany w Polsce z filmu "Rok diabła" zespół Čechomor. Przyjechało sporo Czechów, zostałem nawet z jednym pomylony, bo nosiłem koszulkę z napisem "V horách je všechno co miluji" ;-).

Podsumowując – festiwal udał się znakomicie. Irytowały niespontaniczne i udawane na siłę bisy, straszyła pogoda i błoto, ale w ostatecznym rozrachunku – aż szkoda było wracać do Wrocławia :-).

5 komentarzy:

  1. hej, hej!
    nie wiedziałam, że masz coś takiego:):)
    Również pozdrawiam i dziękuję za miłą kompanię:)
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  2. w YesKiezSirumem "zabrakło porządnej muzyki" ??? Toż to herezja!!!

    Darek

    OdpowiedzUsuń
  3. Darek: Użyłem trochę złych słów, aranżacje muzyczne YKS stały na wysokim poziomie, problem w tym, że słabo wpadały w ucho. Głównie przez zróżnicowanie stylu w obrębie jednego utworu. Po prostu słuchając końca piosenki nikt nie pamiętał, co było wcześniej :).

    Marta: Ahoooooj! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. panna cynamonwbutach toże djekuju! cha-cha, teraz wszyscy wchodzą na Twoje blogowe legowisko i jesteś rozpoznawalny, będę się chwalić że Cię znam i rzucać się na Ciebie z okrzykiem "tato" na instytutowym korytarzu:D do następnego bluesa o 4 nad ranem na ołtaszynie Grze!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie "tato", a "ojcze"! A na następnego bluesa wezmę swój rower :P

    OdpowiedzUsuń